wtorek, 30 lipca 2019

Przerwany... GGUT 2019


Udział w zeszłorocznym Tor des Géants sprawił, że moje bieganie po górach nabrało innego znaczenia i wkroczyło w zupełnie inny wymiar i wcale nie chodzi mi o ilość pokonywanych kilometrów ale o odczucia i doznania których chyba sam sobie nie potrafię wytłumaczyć. Zmieniło się również moje podejście do zawodów biegowych i przestały one być pewnego rodzaju obsesją. Oczywiście nie mówię, że więcej nie przypnę numeru startowego i nie stanę na starcie w tłumie ultrabiegaczy ale na pewno długo się będę zastanawiał nad wypełnieniem kolejnego formularza zgłoszeniowego. Tak też było z moją przygodą na Grossglockner Ultra Trail 2019. Zachęcony artykułem na portalu TestyOutdoorowe.pl chwilę się zastanawiałem zanim podjąłem decyzję, że ten jedyny start w tym roku odbędzie się właśnie w Austrii. Dystans 110 km - spoko, podbiegów na + 6500 m - zacnie, zapowiadane widoki - ekstra, brak losowania, niespecjalnie daleko od domu, fajny pakiet startowy, cena do przeżycia - zapisuję się. Plan wyjazdu zakładał samotny wyjazd na bieg ale atrakcyjność rejonu i możliwość zdobycia w tym samy czasie najwyższego szczytu Austrii sprawiła, że znaleźli się chętni na wspólny wyjazd. Same przygotowania do biegu przebiegały bez większej napinki, w końcu to tylko stówka z haczykiem. Luźne górskie treningi, trochę średnich dystansów po płaskim, przygotowanie rozpiski z planowanymi czasami pokonania poszczególnych etapów, inwentaryzacja potrzebnego sprzętu, na limicie dam radę. Nadszedł dzień wyjazdu. 25 lipca po pracy w składzie ja, Mariusz i Darek ruszam w kierunku Alp. W Kaprun jesteśmy około 1:15 w nocy, ja zostaję, a chłopaki jadą dalej do Doliny Kodnitztal z której będą próbowali zdobyć Wielkiego Dzwonnika. W Kaprun "zakładam" mały biwak za namiotem organizatorów i próbuję zasnąć. O 10 pozytywnie przechodzę kontrolę wyposażenia obowiązkowego, odbieram numer i pakiet startowy i dalej koczuję za namiotem orgów w oczekiwaniu na wieczorny start. 22:00 start. Peleton biegaczy rusza w noc oświetlony tylko czołówkami zawodników, trasa dość szybko zaczyna się stromo wspinać wąską ścieżką przez las. Łagodny zbieg i znowu pod górę. Już sam początek pokazuje, że łatwo nie będzie. Pierwszy punkt kontrolny, na 21 kilometrze, osiągam prawie po 4 godzinach biegu, na 5 minut przed jego zamknięciem, o co chodzi? Nie odpoczywam. Dwa kilometry za punktem łapię mały kryzys i muszę przymknąć oko, chociaż na 10 minut. Ruszam dalej. Noc jest tak czarna, że prawie nie widać różnicy pomiędzy górami a niebem. Dalszą drogę wyznacza wspinający się gdzieś wysoko zygzak stworzony przez lampy zawodników będących przede mną. Wolno, w zakosy, dochodzę do śnieżnego pola, które wyprowadza mnie na pierwszą wysoką przełęcz 2662 m. Świt. Dalej trasa wiedzie w dół do punktu kontrolnego przy schronisku Glocknerhaus na 38 kilometrze. Półtorej godziny zapasu do limitu jest nieźle. Uzupełniam camelbacka, podjadam coś od orgów i ruszam dalej. Przekraczam dolinę Lodowca Pasterz i z widokiem na Glossglocknera zaczynam kolejne podejście. Robi się coraz cieplej. Przekraczam grań i długim trawersem docieram do krótkiego ale stromego podejścia na Przełęcz Pforscharte 2828 m. Z przełęczy stromy piarg sprowadza mnie do Doliny Kodnitztal i kolejnego punktu kontrolnego na 50 km przy Schronisku Lucknerhutte. Chwila odechu, posiłek, uzupełnienie zapasów. Zostawiam Glossgrlocknera za plecami i zbiegam w dół. Przy Luknerhus zaczynam podejście na Greibuhel 2247 m z którego zbiegam do Kals.62 km, upał nie do wytrzymania. Z punktu dnem doliny, wzdłuż  potoku Kalserbach podchodzę w kierunku Przełęczy Kalser Torl. Zaczyna padać, gdzieś w oddali słychać wyładowania. Droga którą podążam został specjalnie wybudowana na początku XX wieku w celu udostępnienia pastwisk położonych wysokich partiach. Tuż za tunelem mijają mnie biegacze schodzący z góry i informuję mnie, że bieg został przerwany. ??? Około godziny 14:30 docieram do Kalser Taurenhaus, 70 km, informacja o odwołaniu dalszego biegu się potwierdza. Organizator w związku z zapowiadanymi na wieczór i noc burzami, mając na uwadze bezpieczeństwo zawodników podjął decyzję o odwołaniu dalszej trasy i "zdjęciu" z niej zawodników. Trochę szkoda, do pokonania zostały jeszcze tylko dwa strome podejścia i około 40 km trasy. Wypijam piwo i wracam 5 km do miejsca skąd autokar zawozi mnie i resztę lekko rozgoryczonych biegaczy na metę w Kaprun. Symboliczne wręczenie medalu, posiłek, kolejne piwo, prysznic i do domu.


W czasie gdy ja, w piątek, oczekiwałem na start  Mariusz i Darek podeszli do schroniska Erzherzog Johann-Hutte na wysokości 3454 m. W sobotę wczesnym rankiem podjęli skuteczną próbę zdobycia Grossglocknera 3798 m, a popołudniu byli już przy Luknerhus gdzie pozostawili samochód i "chwilę" później  po mnie w Kaprun, a o 3:15 w Sosnowcu. Mariusz wielkie dzięki za szybki i sprawny transport.

 
 
 
  



 (*zegarek nieco na dystansie oszukał) 


Statystyka:
Dystans:  70 km
Przewyższenie: 5315 m

wtorek, 16 lipca 2019

Ostani przed GGUT 2019 (gdzie biegać i nie tylko)

Grossglockner Ultra Trail 2019 już tuż, tuż, więc nie bacząc na kiepską prognozę pogody i nieprzespaną noc (Polska - Rosja, 1:3 w Siatkarskiej Lidze Narodów) ruszam w jedynym słusznym kierunku. W Zawoi - Markowej melduję się około 4:30, krótka walka z bezdusznym parkomatem (10 zł za dobę, można płacić kartą), szybkie ogarnięcie sprzętu i na "krótko" szlakiem zielonym ruszam w górę w kierunku Markowych Szczawin. Szlak został od ostatniej mojej wizyty lekko przebudowany i omija plac składowania drewna i jedyną wiatę na starym szlaku. Pogoda jeszcze łaskawa: mgliście ale nie pada i nie wieje. Po 38 minutach mijam śpiące jeszcze schronisko i Górnym Płajem kieruję się do Skrętu Ratowników gdzie zaczyna się Perć Akademików, którą dalej podążam na Diablak. Wszechobecna wilgoć sprawia, że pokonanie Akademika uzbrojonego w klamry i łańcuch wymaga skupienia i uwagi. Na szczycie jestem po godzinie i dwudziestu dwóch minutach od rozpoczęcia wycieczki. Chwilę odpoczywam, ubieram kurtkę, robię "liva" na ściance dla PTT i dzida czerwonym w dół, w stronę Przełęczy Brona. Zaczyna padać. Na Małą Babią wychodzę w strugach ulewnego deszczu. Zbiegam dalej szlakiem granicznym w kierunku Przełęczy Jałowieckiej. Mokre trawy i paprocie porastające pas graniczny sprawiają, że mokruteńki jestem cały błyskawicznie. Człapiąc strumyczkiem płynącym ścieżką mijam odejście szlaku czerwonego w kierunku Markowych Szczawin, wiatę z jeszcze śpiącymi w hamakach turystami i zaczynam krótkie podejście na Mędralową. Ze szczytu kieruję się szlakiem żółtym na Halę Kamińskiego z której już szlakiem czarnym zbiegam do Zawoi - Czatoży. Jeszcze tylko niebieskim "przeskakuję" przez Markowe Rówieńki i jestem w Markowej. Ufff... Dystans półmaratonu plus 1400 metrów przewyższenia zaliczone. Oj będą uda bolały.
Polecam pętlę zaprawionym turystom i rzecz jasna górskim biegaczom.
 

Statystyka:
Dystans:  21,3 km
Przewyższenie: 1415 m

Jeszcze zimowe, to Zimowe

Nadszedł w końcu czas XXXVIII Zimowego wejścia na Babią Górę z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim o/Sosnowiec im. gen. Mariusz Zaruskiego 3-5...