Słowo się rzekło więc wyjścia nie było i na pustynię trzeba było pojechać. Wydarzenie,
niby towarzyskie ale z tych nieco bardziej zwariowanych lub jak kto
woli ekstremalnych, ale czego to człowiek nie wymyśli, a potem nie zrobi żeby z
drugim człowiekiem się spotkać. Zbiórka godzinę przed zachodem słońca na Róży
Wiatrów, chwila oczekiwania na zdeklarowanych, a spóźnionych i ruszamy. Dobrze, że spacer przez Pustynię Błędowską w stronę zachodzącego słońca nie był długi bo po pustyni wędruje się wcale nie łatwo a i orientację w terenie można stracić.
Docieram do "oazy" już po zachodzie słońca. Szybciutko rozbijamy namioty, rozwieszamy hamaki i rozpalamy ognisko w nasz pustynnym obozie. Zapada zmrok. Łuna ogniska wskazywała drogę kolejnym uczestnikom, którzy dotarli do biwaku. Ciepło ogniska, i panująca tego lutowego wieczoru aura pozwala na cieszenie się klimatycznym miejscem i całym spotkaniem. Tuż po północy, czyli już 13-tego gasimy ogień. Część uczestników wraca w stronę Róży Wiatrów.
Mroźny świt (-10 C) 13-go budzi wszystkich jeszcze przed wschodem słońca. Podziwiamy wchód, pakujemy biwak i wracamy do... rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz