Długo wyczekiwany warun wreszcie nadszedł. Śniegu w górach, jak mawiam, jeszcze dość, zapowiadana temperatura mocno na plusie i pełna lampa, nic tylko coś ambitnego zrobić. Plan do zrealizowania następujący: z Doliny Salatyńskiej wzdłuż trasy narciarskiej i Żlebem Centralnym na Pośrednią Przełęcz Salatyńską, dalej na Mały Salaty, zjazd do Doliny Głębokiej, podejście na Pachoła i zjazd przez Banikowską Przełęcz do Doliny Spalonej. Ekipa umówiona, pobudka w środku nocy, szybka droga do Doliny Rochackiej i o 7:15 zaczynamy człapanie. O 8:06 mijamy górną stację kolejki linowej (termometr pokazuje +11 C). Kierujemy się wprost do Żlebu Centralnego, którym wychodzimy na Pośrednią Przełęcz Salatyńską. Żleb wraz z wysokością staje się coraz stromszy. Darek z Rafałem pokonują go "z buta", ja zakładam harszle tylko Waldek twardo daje na samych nartach. Z przełęcz jeszcze chwila na Mały Salatyn, zrzucamy foki, wkładamy kaski i jazda w lekko rozmiękniętym śniegu do Doliny Głębokiej. Bajka. Trawersujemy na grzbiet Pachoła. Przed podejściem moja narta postanawia mnie opuścić i dać chłopakom dodatkowe 300 m zjazdu. Słońce jeszcze nie ogrzało śniegu na podejściu i zmuszeni jesteśmy, początkowo, zdobywać wysokość z buta. Pierwszy szczyt na grani okazuje się nie być Pachołem i mocno nadszarpuje morale wyprawy, przynajmniej u niektórych ;-) W końcu Pachoł zdobyty, wyżej już nie będzie. Krótki odpoczynek, przepinka do zjazdu i siuuuu, albo tak się miało wydawać. Zjeżdżamy stromą granią do Przełęczy Banikowskiej z nierównym wywianym śniegiem i wystającymi kamolami. Żleb do Doliny Spalonej okazuje się bardzo stromy i w połowie swojej szerokości jeszcze w cieniu, co sprawia, że śnieg jest bardzo twardy i mój zjazd, to lekko mówiąc walka strasznie nierówna. Czym niżej tym lepiej. W połowie żlebu zatrzymujemy się na chwilę przy ekipie Słowaków, jeden z nich podczas wywrotki zwichnął bark. Po rozmowie poszkodowany decyduje się na samodzielne zejście w dolinę bez wzywania służb. Zjazd coraz szerszą doliną mega fajny, przynajmniej do granicy lasu. Lasem dojeżdżamy do szlaku dla narciarzy biegowych i nim wracamy już pod wyciągi. Turkę kończymy przy obiecanym przez Słowak piwie.
O górach, wędrówce, bieganiu i wszystkim tym co mnie pasjonuje i co spotykam na swojej drodze. Generalnie gnam wszędzie tam gdzie mogę, gdzie się da i póki sił mi wystarczy. Jak trzeba zwalniam ale niechętnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
Jak zaglądacie na bloga to możecie dojść do wniosku, że generalnie dziać się przestało i chyba sił już brakło. Sam nie potrafię wytłumaczyć ...
-
Nadszedł w końcu czas XXXVIII Zimowego wejścia na Babią Górę z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim o/Sosnowiec im. gen. Mariusz Zaruskiego 3-5...
-
Już od jakiegoś czasu krążyło za mną aby wielkim kołem okrążyć Beskidzką Królową, a najlepiej zrobić to na rowerze. Plan się zrodził, trasa ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz