czwartek, 9 maja 2019

Niedokończony...

Pięćdziesiątka w górach, świętowana przez tydzień ? Jasne, to dobry pomysł. Plan opracowany, niezbędne zezwolenia wydane, sprzęt przygotowany, prognoza dobra, jadę. Przygodę zaczynam o 4:30 26.04.2019, podróż autobusem, pekasem nr 1, pekasem nr 2, pekasem nr 3 bo 2 się zepsuł i o 15:17 staję w Wołosatym przy kropce oznaczającej wschodni początek Głównego Szlaku Beskidzkiego. Do pokonania ok. 500 km przez Bieszczady, Beskid Niski, Beskid Sądecki, Gorce, Beskid Żywiecki i Beskid Śląski. Ochoczo ruszam, przez jeszcze nie zazielenione Bieszczady, w kierunku Przełęczy Bukowskiej na której szlak obiera jedyny słuszny kierunek: na zachód. W górach pusto, cisza tylko wiatr mi towarzyszy. Pasmo Rozsypańca, Halicza i Szerokiego Wierchu pokonuję na raz i odpoczywam dopiero w Ustrzykach Górnych przy pysznych pierogach z oscypkiem w lokalu "U Eskulapa". Wraz z zachodem słońca zaczynam wspinać się na Połoninę Caryńską. Szczyt osiągam około 21, spadam do Berehów Górnych gdzie próbuję chwilę się przespać przytulony do budki punktu informacyjnego. Po godzinie ruszam do góry, chyba najstromszym podejściem na całym GSB, na Połoninę Wetlińską. Noc sprzyja szybkiemu pokonywaniu kolejnych odcinków. W ciemności mijam Chatkę Puchatka, Przełęcz Orłowicza i Smerek i jeszcze przed wschodem słońca jestem we wsi Smerek, 46 km za mną. Bez odpoczynku zaczynam podchodzić na Fereczatą i Pasmo Jasła. Na zejściu do Cisnej mijam kilku biegaczy trenujących na trasie Biegu Rzeźnika. W Cisnej funduję sobie dwa przystanki: jeden, w centrum, pod sklepem w celu uzupełnienia płynów i niezbędnych zapasów i drugi w Bacówce pod Honem na ciepły posiłek: pierogi z kapustą. Najedzony ruszam dalej. W górach robi się coraz bardziej zielono. Szczyt Chryszczatej osiągam po 24 godzinach od rozpoczęcia, jest sobota 27 kwietnia. Na zejściu do Duszatyna mijam wyjątkową perełkę geologiczno - przyrodniczą jaką jest Rezerwat "Zwiezło" i jego Jeziorka Duszatyńskie. Przez Przełom Osławy dochodzę do Preuk skąd wspinając się przez grzbiet Smerekowca docieram do Doliny Osławicy. Po krótkim postoju w Schronisku PTTK w Komańczy, podładowaniu, dosłownie,  wszystkiego czego się da, wkraczam w Beskid Niski. Przez noc i pastwiska, mijam Chatę w Przybyszowie i ciągnę pod Tokarnię gdzie miałem nadzieję dłużej się przespać. Niestety budzi mnie deszcz i jestem zmuszony do szukać nowego miejsca, zadaszonego miejsca. Krótki sen w wiacie i po małym błądzeniu docieram do Puław. Nocny deszcz sprawił, że szlak "lekko" rozmiękł, a każde zagłębienie zamieniło się w kałużę. Beskid Niski stał się, tym właściwym,  Beskidem "śliskim". W nieustannie padającym deszczu pokonuję mało atrakcyjny asfaltowo - parkowo - terenowy odcinek Puławy - Rymanów - Iwonicz - Lubatowa. Po prawie 45 godzinach i 144 km szlaku zaczynam strome i błotniste podejście na Cergową. Wiat i mgła absolutnie nie zachęcają do odwiedzin na świeżo oddanej do użytku wieży widokowej. Z lekką obawą o zejście spadam do Nowej Wsi i podchodzę do Samotni Św. Jana z Dukli łyk wody z wiadomego źródła i ciągnę dalej do Chyrowej. Całodniowy opad, wszechobecna woda i błoto, pokonane prawie 160 km i 50 godzin bez dobrego snu zaprowadzają mnie prosto do Pensjonatu pod Chyrową, w którym w sposób błyskawiczny i bez zbędnych pytań zostaje wskazany mi pokoju i godzina wydawania niedzielnego obiadu. Najedzony i umyty zalegam w łóżku, bardzo już tego potrzebowałem. W poniedziałek pobudka o 4:00 i dalej na szlak. Przede mną chyba najciekawszy odcinek GSB w Beskidzie Niskim. Sprawnie pokonuję Polanę i Łysą Górę i w Kątach jestem jeszcze przed otwarciem sklepu. Przekraczam most na Wisłoce i wkraczam w Magurski Park Narodowy. Szlak wiedzie przez Kamień, Przełęcz Hałabowską, Kolanin, Świerzawę by opuścić teren parku na Magurze Wątkowskiej. Chwila zejścia na Przełęcz Majdan, brodzenie w młaku i docieram do Bacówki PTTK w Bartnym w której czas się zatrzymał. Zjadam żurek, pierogi łemkowskie popijam herbatą  i po krótkim popasie ruszam dalej. Jeszcze za dnia pokonuję Popowe Wierchy, Rotundę z przepięknym zabytkowym cmentarzem z okresu I Wojny Światowej i docieram do Regietowa. Już w ciemności wspinam się na strome Kozie Żebro, na zejściu spotykam grupę rajdową podążającą do bazy namiotowej w Regietowie. Asfaltami docieram do wsi Ropki gdzie znajduję schronienie w szopie na drewno. Pokonałem już 222 km. Temperatura w nocy spada w okolicę 0stC. Wtorkowym bladym świtem i przy lekkim opadzie deszczu, sztywny z zimna ruszam dalej. Tuż przed zejściem do Izb spotykam na drodze stokowej samotnego wilka, który równie szybko jak się pojawił znika w zaroślach. We wsi Mochnaczka uzupełniam nadwątlone dniem wczorajszym zapasy i przechodząc przez Przełęcz Huzary zaczynam wędrować już w Beskidzie Sądeckim. W deszczowej Krynicy Zdroju zatrzymuję się tylko na obiad i kupno dodatkowej latarki (mój Epic dokonał swego żywota i odmówił współpracy). Mija 243 km drogi i 93 godzina na szlaku. W padającym nadal deszczu wspinam się mozolnie na Jaworzynę Krynicką, mijając po drodze Diabelski Kamień. W schronisku próbuje wysuszyć przy kominku buty i skarpet. Do schroniska na Hali Łabowskiej docieram tuż przed zapadającym zmrokiem. Decyduję się na nocleg. Przed snem dokonuje jeszcze opatrzenia odgniecionych,  przemoczonych i zziębniętych stóp. Zasypiam jak kamień. Pierwszego budzę się o 4:00 i bez zbędnej zwłoki ruszam na szlak. Tempo do Rytra super. Po przekroczeniu Popradu zaczynam długie podejście przez Niemcową, Wielki Rogacz na Radziejową, najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego. Pogoda super. W dalszej drodze posilam się i odpoczywam na Przehybie i spadam do Krościenka nad Dunajcem. W Krościenku spotykam Natalię będącą na majówce z SKPB Katowice, zjadam pizzę i ruszam w kierunku Lubonia, już w Gorcach. Dzień kończę w wiacie, nieczynnej jeszcze w tym okresie, bazy namiotowej pod Lubaniem. Odpoczywam 4 godziny. Już 2 maja ruszam dalej w kierunku Turbacza. Na Hali Długie spotykam ostatnie krokusy. Do schroniska trafiam idealnie na śniadanie. Doładowuje baterię w zegarku, telefonie, chwile kimam na świetlicy. Dalsza droga w stronę Starych Wierchów w niczym nie przypomina biegnącego tu wygodnego, wręcz spacerowego, szlaku turystycznego. Liczne powalone i połamane zimowymi wiatrami drzewa zdecydowanie utrudniają i wydłużają czas potrzebny na pokonanie tego odcinka. Droga do Maciejowej nie wygląda dużo lepiej. W bacówce na Maciejowej przypominającej raczej bar niż schronisko turystyki kwalifikowanej, z przymusu oczekiwania na zamówieni i wydanie potrawy, wydłużam postój na posiłek. Dalsza droga do Rabki przebiega już bez przeszkód. Mając w nogach już ponad 350 km, 145 godzin trasy, tylko dwie przespane noce i wizję jeszcze 150 km i prognozowany spadek temperatury i nadchodzące opady deszczu i śniegu właściwie się zdecydowałem zakończyć świętowanie w Rabce. Nieopatrznie włączyłem telefon i oddzwoniłem do dobijającego się codziennie kolegi, ten oczywiście pełen werwy w ogóle zignorował moją rezygnację i kazał mi iść dalej!!! Brnę więc przez noc, już w Beskidzie  Żywiecki, nieznanym dotąd kawałkiem szlaku, przez Skawę, Wysoką, Jordanów, Bystrą Podhalańską (krótki sen w wiacie przystankowej) w kierunku Hali Krupowej. Do schroniska docieram w piątek tuż przed 8:00, zjadam śniadanie i kolejnym wiatrołommowym odcinkiem szlaku przez Policę i Śmietanową docieram na Przełęcz Krowiarki. W nogach 395 km i 165 godzin. Zaczyna padać. Babią Górę, czyli najwyższy szczyt na Głównym Szlaku Beskidzkim, osiągam we mgle, wiejącym wietrze i padającym gradzie. Niezwłocznie spadam po resztkach śniegu do schroniska na Markowych Szczawinach. W schronisku bogaty obiad i próba wysuszenia przemoczonych butów. Przed wieczorem w mżawce ruszam dalej. Po pokonaniu Mędralowej wpadam na błotnisty odcinek szlaku dodatkowo poprzegradzany powalonymi drzewami. Tempo spada, każdy krok sprawia ból. Noc staje się coraz zimniejsza. Do Przełęczy Glinne docieram po pokonaniu 424 km i 176 godzinach i 18 minutach. Chyba resztkami zdrowego rozsądku podejmuję, niełatwą, decyzję o zakończeniu tutaj swojej przygody z Głównym Szlakiem Beskidzkim. Jeszcze tylko kilka nocnych rozmów telefonicznych z bratem, dotarcie do gościnnej kwatery w Sopotni Małej, sen w łóżku i w sobotnie przedpołudnie bezpiecznie odwieziony jestem przez brata i szwagierkę w miejsce gdzie przygoda zaczęła się tydzień wcześniej, jestem w domu.

(*Strava czasami te czasy to chyba z kosmosu bierze, całość 176 godzin i 18 minut)




Statystyka:
Dystans:  424,21 km
Przewyższenie: 21 359 m

Wikipedia:

Polecam:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeszcze zimowe, to Zimowe

Nadszedł w końcu czas XXXVIII Zimowego wejścia na Babią Górę z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim o/Sosnowiec im. gen. Mariusz Zaruskiego 3-5...