Są góry jest wyznaczony szlak więc wcześniej czy później pojawi się też myśl powędrowania od kropki do kropki. Od pierwszej myśli i pomysłu do realizacji podróży upłynęło trochę czasu i z pierwotnego ultra-biegania po MSB wyszło górskie kolarstw. Szlak podzielony na dwa prawie równe kawałki, nocleg zaplanowany na lekko w hamaku pod wiatą, logistyka transportowa ogarnięta, prognozy dobre - jadę.
Przygodę z Małym Szlakiem Beskidzkim zaczynam już w Sosnowcu z którego wczesnym rankiem ruszam na rowerze do Mysłowic, 8,5 km na poranny rozruch. Zmiana środka lokomocji i Kolejami Regionalnymi, z przesiadką w Krakowie docieram do Rabki - Zdroju.
Zaczynam prolog, ponieważ sam Mały Szlak Beskidzki zaczyna się na szczycie więc jakoś trzeba się tam dostać. Asfalt, droga stokowa i końcówka szlakiem zielonym na szczyt Lubonia Wielkiego (1022 m n.p.m.), prolog, a może rozgrzewka, 9 km. Chwila odpoczynku w Schronisku PTTK im. Stanisława Dunin-Borkowskiego na szczycie i zaczynam, w Beskidzie Wyspowym, właściwą przygodę z MSB od zjazdu. Szlak do Przełęczy Glisne kawałkami jest tak stromy, że trudno się schodzi prowadząc rower. Od przełęczy "dzida" asfaltami i polnymi drogami do Mszany Dolnej, nie obyło się bez przymusowego wracania pod górę w poszukiwaniu właściwej drogi. Z Mszany zaczyna się najtrudniejszy kawałek dnia pierwszego; podejście na Lubogoszcz (968 m n.p.m.), więcej pchania niż jazdy. Upał daje się we znaki. Zalany potem zdobywam wierzchołek, prostuję podgięty hak przerzutki i zaczynam karkołomne zejście w kierunku Kasiny Wielkiej. Zjazd polami, chwila odpoczynku od wertepów i kamoli na drodze asfaltowej, podjazd i już jestem przy Kasina Ski. Za dworcem MSB opuszcza asfalt i zmienia kierunek na północno-zachodni. Zaczynam jazdę ciekawym grzbietem, to w górę to w dół sporo jazdy mało pchania. Za przysiółkiem Ciastonie łapie mnie mały deszcz, super, daje lekko odetchnąć od dzisiejszego upału. Po deszczu mijam Wierzbanowską Górę, zjeżdżam na Przełęcz Jaworzycką i asfaltem, już w Beskidzie Makowskim, zaczynam wspinaczkę do Gościńca pod Lubomirem. Raczę się lokalnym piwem z Browaru Szczyrzyc, uzupełniam zapasy węglowodanów ruskimi pierogami i chwilę odpoczywam. Na świeżo zdobywam Lubomir (903,6 m n.p.m.) . Przy obserwatorium astronomicznym spotykam i rozmawiam z twórcą vloga Niech to SZLAK, który pracuje właśnie nad odcinkiem o Głównym Szlaku Beskidu Wyspowego. Z Lubomira długim zjazdem spadam wprost do Myślenic, na chwilę zatrzymuję się w schronisku na Kudłaczach i przy tajemniczych ruinach tuż przed miejscowością.
Uzupełnienie zapasów w Żabce, mały rowerowy labirynt po mieście i zaczynam podjazd. Mijam Myślenicką Lipkę i grzbietem wjeżdżam w mrok. Na przełęczy między Babicami zatrzymuję się w z góry upatrzonej wiacie. Lokuję się w hamaku, wypijam piwunio, przegryzam kawałkiem bagietki i nie wiadomo kiedy zasypiam. Dzień skończył się przejechaniem 82,5 km (8,5+9+65).
Dzień drugi zaczynam o 3:30, dojadam wczorajszą bagietkę, zwijam hamak i przy lampce ruszam w dół do Doliny Skawy. Wschód słońca spotykam gdzieś przed Chełmem, przez moment podziwiam odległą panoramę z Babią Górą w roli głównej. W Zembrzycach zjadam "drugie" śniadanie i zaczynam podjazd na Żmijową, już w Beskidzie Małym.
Zostawiam za plecami Kozie Skały i zjeżdżam do Krzeszowa. Chwilka odpoczynku w sklepie i zaczynam długi i mozolny podjazd do leżącego nieco obok szlaku Schroniska pod Leskowcem. Kolejny odpoczynek na ciastko i uzupełnienie płynów. Wracam na MSB i cisnę przez Leskowiec, Łamaną Skałę, Potrójną na Przełęcz Kocierską, odcinek bardzo rowerowy. Za przełęczy wspinam się na Kocierz. W oddali słychać nadciągającą burzę. Zjazd na Przełęcz Isepnicką, podjazd na Kiczerę i wygodą ścieżką i później drogą docieram na Żar. Rzut oka na zbiornik elektrowni szczytowo-pompowej, bufet i, uciekając przed burzą, "pełnym piecem" w dół. Tuż przed Porąbką odkrywam brak telefonu. :-( Z buta wracam na Żar w poszukiwaniu zguby, niestety bez pozytywnego efektu.
Wracam do porzuconego w pokrzywach roweru i cisnę dalej. Przejeżdżam przez zaporę i zaczynam ostatnie długie podejście na Hrobaczą Łąkę. Zaczyna padać. W schronisku na Hrobaczej uzupełniam płyny i zaczynam ostatni kawałek MSB. Chwila pod górę na Gaik i szybki zjazd do Straconki. Jest i kropka, na liczniku 74,5 km i nieco obtarć. Pamiątkowa fota, tradycyjnie Żabka i zjazd do Leszczyn. Kolejami Śląskimi powrót do miasta i właściwie koniec przygody z Małym Szlakiem Beskidzkim w wersji z rowerem!!!
(niestety kawałka trasy brakuje bo zegarek padł, a telefon zaginął)
Epilog. W domu tłumaczenie i wyjaśnianie zaistniałej stresującej sytuacji. Szybka mobilizacja kolegi Darka i jazda z powrotem w góry. Miśkiem pniemy się jak najwyżej się da pod Żar, odpalamy czołówki i ciśniemy w kierunku miejsca gdzie prawdopodobnie leży sobie zguba. 22 minuty podejścia, jedno wykonane połączenie i jest, 2 m od nas. Ufff, pozostaje tylko wrócić do domu i odpocząć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz