środa, 11 maja 2022

W krainie śliwowicy, jabłoni, miodu i ultrabiegania

… 3, 2, 1 i lecimy. Jest chłodny majowy świt i właśnie rozpocząłem bieg na dystansie 100 mil w Beskidzie Wyspowym. Start z Łącka położonego w Dolinie Dunajca, gdzieś na pograniczu Beskidu Wyspowego i Sądeckiego, a Łącko pewnie większości kojarzy się z jakże legendarnym, a wytwarzanym z hodowanej tutaj śliwki, napojem. Trasa jak to tradycyjnie bywa zaczyna od przebiegu przez malowniczą wieś co by zaznaczyć obecność imprezy biegowej, a następnie ucieka pośród sadów, szkoda, ze jeszcze niekwitnących, łąk i lasów na północ. Zaczyna się naprawdę nie groźnie: podbiegi łagodne i niezbyt długie, asfalty, szutry i trochę łąk. Teren absolutnie dla mnie nowy więc podziwiając widoki lekko się zapominam i nie kontroluję tempa, a przecież 100 mil to 160 km czyli jest kawałek do pokonania. Lekka refleksja przychodzi na pierwszym punkcie żywieniowym na Cisowym Dziale na którym jestem sporo przed wyznaczonym sobie czasem, ale „wypas” na punkcie i jego folkowa kolorowa obsługa sprawia, że nie biorę sobie do głowy i pędzę dalej. Kolejne kilometry mijają niepostrzeżenie. Nudy nie ma to las, to jakiś górski przysiółek, to grzbiet z którego można podziwiać rozległy krajobraz. Nie wiadomo kiedy docieram do Łukawicy i kolejnego punktu odżywczego obsługiwanego przez Pszczółki. „Bak” do pełna, fota z uśmiechniętymi dziewczynami i dalej. Trasa po obiegnięciu wschodniej części Wyspowego zaczyna kierować się coraz mocniej na zachód. Tempo biegu nadal powyżej zakładanych wartości ale zmęczenia ani znużenia jakoś nie odczuwam. Na kolejnym punkcie, w Starej Wsi, służbę pełni zastęp młodych strażaczek. Uzupełniam zapasy wody w camelbagu, zjadam kromkę z pastą buraczaną i kontynuuję bieg. Kolejny odcinek prowadzi przez, dobrze znaną fanom wyścigów samochodowych, Przełęcz pod Ostrą i Cichoń do Zalesia z punktem kontrolno-odżywczym. Krótki odpoczynek, uzupełnienie własnych zapasów z „przepaku”, analiza czaso-przestrzeni z założeniami przedstartowymi i dalej. W kierunku Łopienia ruszam już nieco wolniej, pojawia się jakoweś znużenie, a okrężne podejście na szczyt wydaje się nie mieć końca. W końcu mijam wierzchołek na polanie szczytowej i zaczynam zbieg na Przełęcz Rydza-Śmigłego i dalej Jurkowa, które osiągam jeszcze przed zachodem słońca. Zaliczam dłuższy „popas”. W dalszą drogę z punktu wychodzę z koleżanką, która jak się później okazało zajęła drugie miejsce w kategorii kobiet. Wspólnie mozolnie i marszowo zdobywamy, już w ciemności, Ćwilin i zbiegamy przez Czary Dział aż do Mszany Dolnej osiągając tym samym najbardziej na zachód wysunięty punkt trasy biegu. Wykonujemy prawie zwrot i przez Łostówkę kierujemy się na Ostrą. Z niewyjaśnionych przyczyn oznaczenie trasy zaczyna rozjeżdżać się z trackiem od organizatora. W grupie kilku biegaczy przynajmniej 3 razy mylimy drogę. W końcu docieramy do Łętowego gdzie obsługa punktu częstuj kiełbaską z ogniska, ależ miła odmiana. Po przekroczeniu asfaltu zaczynamy długie podejście na Jasień i Kutrzycę z Polaną Skalne. Zaczyna się długi zbieg najpierw grzbietem a później drogą stokową i asfaltem przez Półrzeczki do Jurkowa. Zmęczenie daje o sobie znać, uzupełniam zapasy, wypijam kawę i szukam miejsca gdzie by tu się chwilkę „kimnąć”. Krótka drzemka w pod tekturą w garażu i jak nowo narodzony ruszam, jeszcze przed świtem, zdobywać Mogielicę. Początkowo wspinam się szlakiem niebieskim, później trawers od stokówką i na szczyt wychodzę szlakiem zielonym, o dziwo po śniegu, od południa, ale zakręcone. Fotka wieży na najwyższym szczycie Beskidu Wyspowego i „jazda” po kamieniach w dół na Polanę Stumorgową i dalej do Szczawy do kolejnego punktu odżywczego. Nogi coraz cięższe, a kolejne odcinki pokonuję właściwie na granicy limitów. Jak dobrze, że mam zapas wypracowany na początku. Z Doliny Kamienicy trasa prowadzi ponownie do Zalesia, w połowie drogi łapię kolejny krótki sen. Z Zalesia przez Zbludzkie Wierchy docieram do Zbludzy i ostatniego punktu odżywczego. Nawadniam się, zjadam co nieco i zaczynam ostatnie długie podejście na Modyń. Rzut oka na rozpiskę, na zegarek i już wiem że dam radę, że ten bieg jest mój. Z Modynia pozostaje bardzo długi i kamienisty zbieg do Łącka. Nie wiem jak to się dzieje, że potrafię na ostatnim etapie jeszcze biec, co sprawia, że ból mięśni i stup gdzieś znika. Tak się dzieje i teraz. Wbiegam do Łącka, most na rzece, kawałek wałem, ostatnie krótkie podejście i meta. 32 godziny 19 minut i ileś tam sekund. Uścisk dłoni, gratulacje, medal, herbatka z aromatycznym dodatkiem tutejszej śliwowicy, kopa pierogów, litr coli i można się udać na zasłużony długi sen.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeszcze zimowe, to Zimowe

Nadszedł w końcu czas XXXVIII Zimowego wejścia na Babią Górę z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim o/Sosnowiec im. gen. Mariusz Zaruskiego 3-5...