… 3, 2, 1 i lecimy. Jest chłodny
majowy świt i właśnie rozpocząłem bieg na dystansie 100 mil w Beskidzie
Wyspowym. Start z Łącka położonego w Dolinie Dunajca, gdzieś na pograniczu
Beskidu Wyspowego i Sądeckiego, a Łącko pewnie większości kojarzy się z jakże
legendarnym, a wytwarzanym z hodowanej tutaj śliwki, napojem. Trasa jak to
tradycyjnie bywa zaczyna od przebiegu przez malowniczą wieś co by zaznaczyć obecność
imprezy biegowej, a następnie ucieka pośród sadów, szkoda, ze jeszcze
niekwitnących, łąk i lasów na północ. Zaczyna się naprawdę nie groźnie:
podbiegi łagodne i niezbyt długie, asfalty, szutry i trochę łąk. Teren
absolutnie dla mnie nowy więc podziwiając widoki lekko się zapominam i nie
kontroluję tempa, a przecież 100 mil to 160 km czyli jest kawałek do pokonania.
Lekka refleksja przychodzi na pierwszym punkcie żywieniowym na Cisowym Dziale na
którym jestem sporo przed wyznaczonym sobie czasem, ale „wypas” na punkcie i
jego folkowa kolorowa obsługa sprawia, że nie biorę sobie do głowy i pędzę
dalej. Kolejne kilometry mijają niepostrzeżenie. Nudy nie ma to las, to jakiś
górski przysiółek, to grzbiet z którego można podziwiać rozległy krajobraz. Nie
wiadomo kiedy docieram do Łukawicy i kolejnego punktu odżywczego obsługiwanego
przez Pszczółki. „Bak” do pełna, fota z uśmiechniętymi dziewczynami i dalej.
Trasa po obiegnięciu wschodniej części Wyspowego zaczyna kierować się coraz
mocniej na zachód. Tempo biegu nadal powyżej zakładanych wartości ale zmęczenia
ani znużenia jakoś nie odczuwam. Na kolejnym punkcie, w Starej Wsi, służbę
pełni zastęp młodych strażaczek. Uzupełniam zapasy wody w camelbagu, zjadam
kromkę z pastą buraczaną i kontynuuję bieg. Kolejny odcinek prowadzi przez,
dobrze znaną fanom wyścigów samochodowych, Przełęcz pod Ostrą i Cichoń do
Zalesia z punktem kontrolno-odżywczym. Krótki odpoczynek, uzupełnienie własnych
zapasów z „przepaku”, analiza czaso-przestrzeni z założeniami przedstartowymi i
dalej. W kierunku Łopienia ruszam już nieco wolniej, pojawia się jakoweś
znużenie, a okrężne podejście na szczyt wydaje się nie mieć końca. W końcu
mijam wierzchołek na polanie szczytowej i zaczynam zbieg na Przełęcz
Rydza-Śmigłego i dalej Jurkowa, które osiągam jeszcze przed zachodem słońca. Zaliczam
dłuższy „popas”. W dalszą drogę z punktu wychodzę z koleżanką, która jak się
później okazało zajęła drugie miejsce w kategorii kobiet. Wspólnie mozolnie i
marszowo zdobywamy, już w ciemności, Ćwilin i zbiegamy przez Czary Dział aż do
Mszany Dolnej osiągając tym samym najbardziej na zachód wysunięty punkt trasy
biegu. Wykonujemy prawie zwrot i przez Łostówkę kierujemy się na Ostrą. Z
niewyjaśnionych przyczyn oznaczenie trasy zaczyna rozjeżdżać się z trackiem od
organizatora. W grupie kilku biegaczy przynajmniej 3 razy mylimy drogę. W końcu
docieramy do Łętowego gdzie obsługa punktu częstuj kiełbaską z ogniska, ależ
miła odmiana. Po przekroczeniu asfaltu zaczynamy długie podejście na Jasień i
Kutrzycę z Polaną Skalne. Zaczyna się długi zbieg najpierw grzbietem a później
drogą stokową i asfaltem przez Półrzeczki do Jurkowa. Zmęczenie daje o sobie
znać, uzupełniam zapasy, wypijam kawę i szukam miejsca gdzie by tu się chwilkę
„kimnąć”. Krótka drzemka w pod tekturą w garażu i jak nowo narodzony ruszam,
jeszcze przed świtem, zdobywać Mogielicę. Początkowo wspinam się szlakiem
niebieskim, później trawers od stokówką i na szczyt wychodzę szlakiem zielonym,
o dziwo po śniegu, od południa, ale zakręcone. Fotka wieży na najwyższym
szczycie Beskidu Wyspowego i „jazda” po kamieniach w dół na Polanę Stumorgową i
dalej do Szczawy do kolejnego punktu odżywczego. Nogi coraz cięższe, a kolejne
odcinki pokonuję właściwie na granicy limitów. Jak dobrze, że mam zapas
wypracowany na początku. Z Doliny Kamienicy trasa prowadzi ponownie do Zalesia,
w połowie drogi łapię kolejny krótki sen. Z Zalesia przez Zbludzkie Wierchy
docieram do Zbludzy i ostatniego punktu odżywczego. Nawadniam się, zjadam co
nieco i zaczynam ostatnie długie podejście na Modyń. Rzut oka na rozpiskę, na
zegarek i już wiem że dam radę, że ten bieg jest mój. Z Modynia pozostaje
bardzo długi i kamienisty zbieg do Łącka. Nie wiem jak to się dzieje, że
potrafię na ostatnim etapie jeszcze biec, co sprawia, że ból mięśni i stup
gdzieś znika. Tak się dzieje i teraz. Wbiegam do Łącka, most na rzece, kawałek
wałem, ostatnie krótkie podejście i meta. 32 godziny 19 minut i ileś tam
sekund. Uścisk dłoni, gratulacje, medal, herbatka z aromatycznym dodatkiem
tutejszej śliwowicy, kopa pierogów, litr coli i można się udać na zasłużony
długi sen.
O górach, wędrówce, bieganiu i wszystkim tym co mnie pasjonuje i co spotykam na swojej drodze. Generalnie gnam wszędzie tam gdzie mogę, gdzie się da i póki sił mi wystarczy. Jak trzeba zwalniam ale niechętnie.
środa, 11 maja 2022
W krainie śliwowicy, jabłoni, miodu i ultrabiegania
Etykiety:
Beskid Wyspowy,
Beskidy,
bieganie,
extrim,
motywacja,
mountains,
przekraczanie granic,
run,
running,
sport,
trening,
ultrarunning,
wyzwania,
wyzwanie
Lokalizacja:
33-390 Łącko, Polska
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
Jak zaglądacie na bloga to możecie dojść do wniosku, że generalnie dziać się przestało i chyba sił już brakło. Sam nie potrafię wytłumaczyć ...
-
Już od jakiegoś czasu krążyło za mną aby wielkim kołem okrążyć Beskidzką Królową, a najlepiej zrobić to na rowerze. Plan się zrodził, trasa ...
-
Jeszcze grudzień 27.12. Śnieg w końcu spadł więc jechać foczyć trzeba, a że niewiele go spadło to i tura może mało ambitna i ciekawa ale n...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz