czwartek, 2 lutego 2023

Ale się nazbierało...

Jak zaglądacie na bloga to możecie dojść do wniosku, że generalnie dziać się przestało i chyba sił już brakło. Sam nie potrafię wytłumaczyć faktu niebytności tutaj i braku kolejnych wpisów przez tak długi czas bo przecież na pewno było coś do opisania i pokazania. No dobra, zastanawiać się nad tym dłużej nie będę tylko po prostu poszperam w pamięci i archiwach i opiszę to co od maja się działo w jednym wpisie.

Pierwsze pięć miesięcy roku elegancko były: zimowe Bieszczady, mroźny biwak na Pustyni  Błędowskiej (13-ty), sabat na Łysicy (13-ty)przedłużony weekend na Pogórzu Rożnowsko- Ciężkowickim (13-ty), a także całkiem sporo "foczenia", biegania i takich tam. No dobra ale do rzeczy w chronologicznym porządku, przynajmniej tak mi się wydaje:

Czerwiec 

W kalendarzu 13-ty wypada w poniedziałek, a co tam szybko kręcimy imprę i to dosłownie bo na rowerach. Trasa znana: wzdłuż Wisły od Borku koło Oświęcimia na wschód do Jankowic i "na zad". Ukręcone około 30 km w doborowym mieszanym towarzystwie, fajnie, że wśród nas pojawiły się owe twarze. W Borku rozpalamy grille, wyciągamy przygotowane wcześniej sałatki, inne smakowitości i "chwilę" biesiadujemy.

W związku ze Zjazdem PTT pojawia się okazja zorganizowania czegoś pod Tatrami,. Gosia "bukuje" pensjonat, szybkie rozesłanie informacji i wyjazd gotowy. Cztery dni pod Nosalem wypełnione dokładnie: raz - Kasporowy, dwa - Dolina Chochołowska, trzy - Czarny Staw Gąsienicowy i cztery - Kościelec. Wieczory ciut podlane przeciągały się że ho ho... Chwilę dochodziłem do siebie po takim weekendzie ;-)

 

Sierpień

13-ty w sobotę, a w poniedziałek 15-ty ustawowo wolny od pracy więc coś dłuższego zorganizować trzeba, a że to wakacje i obca baza noclegowa nie pozostawia dużego wyboru bo albo zajęte, albo tylko dla 4 osób, albo cena taka, że chyba taniej było by na... Maderze, a zresztą nie wiem, nie sprawdzałem ;-).  W związku z powyższym wybór jest jeden możliwy Nickulina i "Summer Base Camp z widokiem na Muńcuł". Tłum rotujących ludzi, jedni przyjeżdżali inni wyjeżdżali, jeszcze inni wpadali na chwilę.

Trzy dni wypełnione wycieczkami:

1. Deszczowa na Romankę i Rysiankę z Żabnicy Skałki w dwóch wariantach (dwie grupy). Grupa pierwsza idąca przez szczyt Romanki ambitnie wróciła do Nickuliny "z buta". Grupa trawersująca Romankę była tak zadowolona, że o mało też nie wróciła do Nickuliny mijając kluczowe zejście do doliny Żabnicy.

2. Na rzeczony w tytule Muńcuł i jego halę szczytową. Pętla z Soblówki - Kiełbasówki drogami stokowymi, szlakiem, a na powrocie nieco po krzakach, nieco po stromym błocie szukając ścieżki powrotnej. Na końcu bilans osobowy się zgadzał czyli wszystko git.

3. Wiadomo bez wycieczki na jagodzianki na Halę Boraczą wyjazd do Nickluiny obejść się nie może więc była i taka.

Równolegle do piechurów działała grupa MTB (skrót rozwińcie sobie dowolnie) i pomimo dość pokaźnych ilości beskidzkiego błota udało się im coś po górach ukręcić.

 A i ognisko zapłonęło chyba dwa razy, a może trzy?

Wrzesień

Moje drugie tegoroczne wyzwanie biegowe i powrót po latach na trasę głównego biegu Festiwalu Biegów Górskich w Piwnicznej Zdroju, kiedyś w Krynicy. Bieg 7 dolin, stówka z Piwnicznej przez Radziejową, Prechybę, Rytro, Jaworzynę Krynicką, Wierchomlę, Muszynę do Piwnicznej. Góra, dół, góra dół i tak w sumie 7 razy. W deszczu, wyjątkowym jak na wrzesień chłodzie brrr. W duszy liczyłem na poprawienie wyniku z mojej pierwszej górskiej 100 ale te +7 w peselku robi już chyba bardzo wiele i gdzieś koło 80 km kryzys się pojawił i walka ciężka trwała już do mety... ale ukończone w limicie było.

 Wrzesień to także, a może przede wszystkim Pożegnanie Lata na Jasieniu już siedemnaste. Tegoroczne mocno wyjątkowe bo bardzo kameralne ale jakże przez to piękne. Wiadomo wszystko było: trzydniowe ognisko, zimne noce i wycieczka, rzecz jasna, na Mogielicę.

Październik

Długo wyczekiwany i planowany przynajmniej od wiosny wyjazd w końcu nadszedł. Trochę jazdy samochodem , trochę oczekiwania, sześciogodzinny lot, ponownie jazda samochodem i już jesteśmy w... Entre Pinos miejscu tak klimatycznym, że ech... A dookoła cala Teneryfa ze swoimi dwoma obliczami, z surowością wulkanicznego krajobrazu i zielonością północnego otulonego nieustającą bryzą wybrzeża, górami wyrastającymi prosto z oceanu i przede wszystkim z dumnie górującym nad tym wszystkim Ee Teide. Było wszstko: kąpiele w oceanie, bieganie dzikimi kanionami, samochodowe zwiedzanie wyspy, długie spacery wzdłuż brzegów wyspy, górskie wycieczki, zdobycie dachu Hiszpanii, kulinarnie przygody i oczywiście wspaniałe towarzystwo Piotra i Marty. 

Miesiąc kończym udziałem w konferencji farmaceutycznej poświęconej cukrzycy, właściwie to Marty udziałem ale oprócz jakże ważnego tematu konferencji ważne jest to,że odbywałą się ona w Zakopanym. Tak więc Marta na konferencję a ja... odhaczam Rysy, Giewont, Kopę Kondracką, Goryczkowe Czuby, Kasprowy Wierch... uff. Dnia trzeciego wspólnie z Olą i Mariuszem wędrujemy do Czarnego Stawu Gąsienicowego, a na powrocie wydrapujemy sie jeszcze na Nosal. W niedzielę odwiedzamy jeszcze Dolinę Kościeliską i tym kończymy piękny jesienny październik.

Listopad

Listopadowy kalendarz nie dość, że dał przedłużony weekend to jeszcze trafił z 13-tym w niedzielę. Tak więc musiało się coś zadziać. Goście zaproszeni, chałupa nagrzana i jazda... Dzięki Wioli piątek i sobota, oprócz spacerów na Zagroń i na Halę, a jakże Boraczą, wypełniły się rytmami może jeszcze nie czysto afrykańskimi ale jakbyśmy tak ciut jeszcze więcej spożyli to śmiało możemy konkurować z rdzennymi mieszkańcami.

W niedzielę 13-go w środku nocy ruszyliśmy, znaczy się ja i Marta na Muńcuł bo zaplanowane wcześniej wydarzenie zakładało rozpalenie ogniska, zaparzenie cherbaty i podziwianie wschodu słońca. Wszystko złożyło się idealnie, a znajomi którzy przybyli na muńcolską halę dodali temu wszystkiemu tego "czegoś". Wschód był poprosu piękny.


Grudzień

Nareszcie jest, spadł, może nie za dużo ale już można no już, tradycyjnie bo gdzie indziej jeszcze się nie da. Pilsko, prawie, zaliczone sezon turowy rozpoczęty, a może powinienem napisać falstart sezonu ;-)

I na koniec roku tradycyjnie na BeeGee w czapce mikołaja. Mgła i zimno więc mocno sportowo na górę i w dół szybko bez zbędnych ceregieli i zatrzymywania. Rok prawie skończony.

Pewnie jak by jeszcze nieco pogrzebać to coś by się jeszcze znalazło godnego wzmianki choć krótkiej. Oczywiście chronologii nie zachowałem ale co tam. Jeszcze chwila i będzie na bieżąco.

No tak zapomniałem o pszczołach, które pojawiły się na grapie pod chatą.


środa, 18 maja 2022

13-ty na Pogórzu Rożnowsko - Ciężkowickim

No tak jest 13-ty, jest w piątek więc spotkać się wypada i to najlepiej na wyjeździe, i najlepiej gdzieś w górach. Plan pojechania gdzieś na zachód, z bliżej nieustalonych przyczyn, się rozmył. No to gdzie? Miejscówkę zaproponował i wstępnie klepną Darek. Wybór padł na Pogórze Rożnowsko - Ciężkowickie, a bardziej konkretnie na Jamną i Chatkę Włóczykija. Szybkie ogłoszenie, zebranie chętnych, zaplanowanie krótkiego urlopu i 12-go maja jedziemy w nowy, jeszcze nie odwiedzany rejon. Już na dojeździe do Jamnej zapowiada się ciekawie. Wąziutka asfaltowa droga najpierw bardzo stromo prowadzi nas w górę żeby potem lekko spaść na polanę  gdzie zlokalizowana jest Chatka Włóczykija i Schronisko Dobrych Myśli, już nam się podoba. Cisza, spokój, widok, że ach. Czwartek upływa nam bardzo leniwie, jakieś piwunio, spacer po Jamnej, wizyta u Dominikanów i generalnie szeroko rozumiany relaks. Lokujemy się na tyłach chatki gdzie na schodach przy dziękach gitar czekamy na resztę. Popołudnie płynnie przechodzi w wieczór, który tradycyjnie, lekko podlany, przeciąga się i kończy, chyba już w piątek.

13-tego lekko wstać nie jest ale cóż zrobić jest plan trzeba go realizować ale nie żeby tak z samego rana, zbiórka dopiero o 10. Grupa rowerowa zbiera się tuż przed pieszymi i oddala się w niby wiadomym kierunku Gródka nad Dunajcem. Celem pieszych są skały na Diablej Górze. Prosto spod chatki ścieżkami schodzimy bardzo stromo do doliny potoku Paleśnianka. Wśród uczestników pojawiają się wątpliwości i zaczynają zadawać niepokojące pytania o drogę powrotną i jej ewentualną stromość ;-). W dolinie trafiamy na betonową drogę i szlak niebieski który wyprowadza nas pod sam rezerwat. W międzyczasie nie wiadomo skąd pojawia się ekipa rowerowa, która już zdążyła zmienić trasę, a nawet jednego zgubić. Jak się chwilę później okazuje rower Dzidka co jakiś czas odmawia współpracy i dlatego "Dzida" musi gonić peleton. Szlak uciekając z drogi przez łąkę i kładkę na strumyku doprowadza nas stromego podejścia, którym dobywamy grzbiet Diablich Skał. Podążając na wschód mijamy piaskowcowe ostańce: Diablą Dziurę, Samotną Skałę, Urwisko i  Grzyba. Z rezerwatu wychodzimy we wsi Bukowiec, podziwiamy przepiękny drewniany kościół, chwilę odpoczywamy i kierując się szlakiem zielony wracamy do Jamnej. Popołudnie minęło tradycyjnie jak to 13-go. Kolejni uczestnicy dojeżdżają do nas aż do północy.




Start dnia po, zresztą tradycyjnie bo przecież inaczej być nie może do łatwych nie należy. Bajkerzy w składzie nieco zmienionym  ruszają na wschód do Ciężkowic, a piesi w planach mają pętle na Rosulec zwany inaczej Jastrzębią Górą. Rozpoczynamy od długiego zejścia leśną szutrową drogą do doliny potoku Jastrzębianka. Następnie wśród kwitnących sadów, pól i malowniczo położonych gospodarstw, trafiająca na żółty szlak, podchodzimy pod Rosulec. Aby zdobyć szczyt nieco chaszczujemy schodząc ze szlaku ponieważ ten omija niewybitny wierzchołek Jastrzębiej Góry. Schodząc ze szczytu trafiamy na szlak koloru czarnego, który doprowadza nas do Jamnej, Na bazie zarządzamy odpoczynek,  uzupełnienie nadwątlonych zapasów energetycznych tu dzież właściwe nawodnienie w otwartym Schronisku Dobrych Myśli. W związku z tym, że nie wszyscy mieli okazję uczestniczyć w wycieczce 13-go, po przerwie ruszamy ponownie w kierunku Diablich Skał. Tym razem obchodzimy skały wzdłuż ścieżki dydaktycznej, która pozwala zobaczyć wszystkie ostańce. Wieczór mija przy grillu, gitarach i coraz bardziej ochrypniętych śpiewach. Podobno niektórzy dotrwali do "Czarnego blusa o czwartej nad ranem"



 

Szkoda, że te weekendy mijają tak szybko. Niedzielne przedpołudnie mija na porządkach, pakowaniu i relaksie na tarasie schroniska. Część uczestników rozpoczyna wcześniejszy powrót do domu. My decydujemy się jeszcze na odwiedzenia Rezerwatu Skamieniałe Miasto w Ciężkowicach. Klucząc między licznymi skałami docieramy do Wodospadu (wielkie słowo) Czarownic. Już w drodze powrotnej odwiedzamy nowiuteńki park zdrojowy i przekroczeniu kładką ruchliwej drogi Skałę Czarownic z widokiem na dolinę Białej. Lekko zmęczeni spacerem i upalną pogodą ruszamy do domu.


środa, 11 maja 2022

W krainie śliwowicy, jabłoni, miodu i ultrabiegania

… 3, 2, 1 i lecimy. Jest chłodny majowy świt i właśnie rozpocząłem bieg na dystansie 100 mil w Beskidzie Wyspowym. Start z Łącka położonego w Dolinie Dunajca, gdzieś na pograniczu Beskidu Wyspowego i Sądeckiego, a Łącko pewnie większości kojarzy się z jakże legendarnym, a wytwarzanym z hodowanej tutaj śliwki, napojem. Trasa jak to tradycyjnie bywa zaczyna od przebiegu przez malowniczą wieś co by zaznaczyć obecność imprezy biegowej, a następnie ucieka pośród sadów, szkoda, ze jeszcze niekwitnących, łąk i lasów na północ. Zaczyna się naprawdę nie groźnie: podbiegi łagodne i niezbyt długie, asfalty, szutry i trochę łąk. Teren absolutnie dla mnie nowy więc podziwiając widoki lekko się zapominam i nie kontroluję tempa, a przecież 100 mil to 160 km czyli jest kawałek do pokonania. Lekka refleksja przychodzi na pierwszym punkcie żywieniowym na Cisowym Dziale na którym jestem sporo przed wyznaczonym sobie czasem, ale „wypas” na punkcie i jego folkowa kolorowa obsługa sprawia, że nie biorę sobie do głowy i pędzę dalej. Kolejne kilometry mijają niepostrzeżenie. Nudy nie ma to las, to jakiś górski przysiółek, to grzbiet z którego można podziwiać rozległy krajobraz. Nie wiadomo kiedy docieram do Łukawicy i kolejnego punktu odżywczego obsługiwanego przez Pszczółki. „Bak” do pełna, fota z uśmiechniętymi dziewczynami i dalej. Trasa po obiegnięciu wschodniej części Wyspowego zaczyna kierować się coraz mocniej na zachód. Tempo biegu nadal powyżej zakładanych wartości ale zmęczenia ani znużenia jakoś nie odczuwam. Na kolejnym punkcie, w Starej Wsi, służbę pełni zastęp młodych strażaczek. Uzupełniam zapasy wody w camelbagu, zjadam kromkę z pastą buraczaną i kontynuuję bieg. Kolejny odcinek prowadzi przez, dobrze znaną fanom wyścigów samochodowych, Przełęcz pod Ostrą i Cichoń do Zalesia z punktem kontrolno-odżywczym. Krótki odpoczynek, uzupełnienie własnych zapasów z „przepaku”, analiza czaso-przestrzeni z założeniami przedstartowymi i dalej. W kierunku Łopienia ruszam już nieco wolniej, pojawia się jakoweś znużenie, a okrężne podejście na szczyt wydaje się nie mieć końca. W końcu mijam wierzchołek na polanie szczytowej i zaczynam zbieg na Przełęcz Rydza-Śmigłego i dalej Jurkowa, które osiągam jeszcze przed zachodem słońca. Zaliczam dłuższy „popas”. W dalszą drogę z punktu wychodzę z koleżanką, która jak się później okazało zajęła drugie miejsce w kategorii kobiet. Wspólnie mozolnie i marszowo zdobywamy, już w ciemności, Ćwilin i zbiegamy przez Czary Dział aż do Mszany Dolnej osiągając tym samym najbardziej na zachód wysunięty punkt trasy biegu. Wykonujemy prawie zwrot i przez Łostówkę kierujemy się na Ostrą. Z niewyjaśnionych przyczyn oznaczenie trasy zaczyna rozjeżdżać się z trackiem od organizatora. W grupie kilku biegaczy przynajmniej 3 razy mylimy drogę. W końcu docieramy do Łętowego gdzie obsługa punktu częstuj kiełbaską z ogniska, ależ miła odmiana. Po przekroczeniu asfaltu zaczynamy długie podejście na Jasień i Kutrzycę z Polaną Skalne. Zaczyna się długi zbieg najpierw grzbietem a później drogą stokową i asfaltem przez Półrzeczki do Jurkowa. Zmęczenie daje o sobie znać, uzupełniam zapasy, wypijam kawę i szukam miejsca gdzie by tu się chwilkę „kimnąć”. Krótka drzemka w pod tekturą w garażu i jak nowo narodzony ruszam, jeszcze przed świtem, zdobywać Mogielicę. Początkowo wspinam się szlakiem niebieskim, później trawers od stokówką i na szczyt wychodzę szlakiem zielonym, o dziwo po śniegu, od południa, ale zakręcone. Fotka wieży na najwyższym szczycie Beskidu Wyspowego i „jazda” po kamieniach w dół na Polanę Stumorgową i dalej do Szczawy do kolejnego punktu odżywczego. Nogi coraz cięższe, a kolejne odcinki pokonuję właściwie na granicy limitów. Jak dobrze, że mam zapas wypracowany na początku. Z Doliny Kamienicy trasa prowadzi ponownie do Zalesia, w połowie drogi łapię kolejny krótki sen. Z Zalesia przez Zbludzkie Wierchy docieram do Zbludzy i ostatniego punktu odżywczego. Nawadniam się, zjadam co nieco i zaczynam ostatnie długie podejście na Modyń. Rzut oka na rozpiskę, na zegarek i już wiem że dam radę, że ten bieg jest mój. Z Modynia pozostaje bardzo długi i kamienisty zbieg do Łącka. Nie wiem jak to się dzieje, że potrafię na ostatnim etapie jeszcze biec, co sprawia, że ból mięśni i stup gdzieś znika. Tak się dzieje i teraz. Wbiegam do Łącka, most na rzece, kawałek wałem, ostatnie krótkie podejście i meta. 32 godziny 19 minut i ileś tam sekund. Uścisk dłoni, gratulacje, medal, herbatka z aromatycznym dodatkiem tutejszej śliwowicy, kopa pierogów, litr coli i można się udać na zasłużony długi sen.